Szklanka dziś jest pusta

Dziś jestem zła na świat, wkurzona. Wszystko i wszyscy nie współpracują. Drugi uber nie przyjeżdża, światła na trasie na czerwono, pani w Żabce nie odpowiada dzień dobry. Tuż pod domem, przed callem na który tak się spieszę, okazuje się, że klucze zostawiłam u dermatologa, a Sąsiadka z zapasowymi jest w Maiami…

….ide po klucze, ale czas na spotkanie. Siadam na krawężniku w bramie, obok beje z winem, a ja zaczynam tego ważnego calla z młodym narybkiem managerskim…

Okazuje się, że rusza gigantyczny (dla mojego mikro świata) projekt. Karola na urlopie. Owszem, należy im się. Losowa kumulacja nieszczęść, pomieszana z urokami pracy z klientem pt. ” na przedwczoraj.” Gadam chwilę sama ze sobą, że to będzie orka, nierealistyczne, ale co ja nie spróbuję, bo mogę te 2 tygodnie popracować po nocach. Tylko dolary latają mi wtedy po głowie, worki dolarów i zero refleksji, że bedzie tak jak zawsze. I zaczyna się: pędem robimy swoje przez noce i weekendy, klient tez robi, ale jak zawsze nie dostarcza tego co obiecał na czas. Efekt to 200 wkurzonych osób na 4 mailach wali drzwiami i oknami. Umowy, reklamacje, wypłaty, ciagłe napięcie i brak snu. Najgorsze to Młodzi Managerowie, którzy chcą się wykazać. Zmieniają to co działa już w jadącym pociagu, bo umieją robic kolorowe multimedialne rzeczy, tabelki i musza to natychmiast pokazać światu. Wszytko co było poprawiają „na lepsze”, cześć na gorsze, ale ładnie sie błyszczą te zmiany i liczą się statystyki. Ich zmiany utrudniają projekt, ale bronią tego swojego złota jak wściekłe, ale dyplomatyczne psy. Ja, królowa ukrywania tego co myślę, jestem wkurwiona i nawet po włosch to widać. Obmyślam tylko na co i kogo najbardziej …

Idę szybko, oczywiście nadal spóźniona, śmigam tak szybko jak wnuczka Ireny Szewińskiej, tylko taka wkurwiona. W tym biegu pielęgnuje te swoje fochy w głowie, użalam się, wściekam na świat i mijam pana. Bez nogi. Prawej. Jedzie sobie na wózku spokojnie, uśmiecha sie, a ja zabijam wzrokiem.

Nie to, że od razu, ale po 30 minutach prostuje się, ze wstydu „Ty bolku”.

Wczoraj tak sie cieszyłam, że dolary lecą, że mam prace gdzie głównie robię 2 dni w tygodniu, że mogę układac wszystko po swojemu i wyjechać na 2 mc do Meksyku, a potem w lato bujać sie po Polsce z laptopem pod pachą, że pracuję z ludźmi na których mogę liczyć. Liczyć przez duze L, bo w sobotę, niedzielę i w nocy (tak pracują w nocy), bo pali się z tym klientem często. Wiem, że mnie nie zostawią w najmniej oczekiwanym momencie, jak jest za nerwowo i za cięzko. Ufam im, bo znamy się od dziecka. Nie zawsze rozumiemy, ale zawsze sobie pomagamy. Są moim bezpiecznym schronem od zawsze. Od nich zawsze dostaje pomoc, to moja Mama 70 lat (koordynator, księgowa, kadrowa w jednym) i Siostra (koordynator).

Wczoraj życie było fajne, a dziś chce sie z niego wypisac na własne żądanie. Z powodu takich pierdół, że projekt nie idzie tak jak miał iść, NIGDY tak nie idzie. Każdy chroni swoją dupę (powszechne).

Ja znowu nie zdążyłam napisać draftu umowy, a obiecłam Renacie. Nie ogarnełam tych młodych gniewnych managerów. Zapomniałam oddzwonic do Ewy, a ona ma teraz taki cięzki czas… biorę bicz i wale w siebie mocno, że cała jestem do kitu.

Tylko że ja mogę jutro przeprosić mój świat, pokajać się Renacie za umowę i obiecać poprawę, zadzwonić do Ewy i świat wróci do normy jutro. A beje z bramy z problemem alkoholowym, pan bez nogi jak przeprosi, to nie odzyska tej nogi jutro.

Nie ma co się licytować na nieszczescia, ale wypadałoby przestać Kaśka demonizować. Przypomnieć sobie miarę pewnych spraw, pewne odpuścić, pewne przekazać, inne wykasować. I puknąć się mocno w głowę, bo nie jest się największym nieszczęściem na tej ziemi i wcale nie mam największej góry do pokonania.

Share your thoughts