Urodziłam się trochę uszkodzona…
„Urodziłam się trochę uszkodzona”
Uszkodzony czyli nie taki jak powinien być. Człowiek uszkodzony nie działa tak jak trzeba, czyli do czego jest wyprodukowany, tak jak chce tłum.
Do około 34rż uważałam, że jestem normalna, a może nawet nadzwyczajna. Nie pamietam. Na pewno się lubiłam. Mój czas nastoletni to moda na bycia swoim własnym szkieletem za życia. Większość moich koleżanek miała zaburzenia jedzenia. Dziś jak o tym myslę, zastanawiam sie dlaczego ja nie miałam a byłam z nich najwiksza. Zawsze miałam nogi jak panczenistki, brzuch taki nie duży, ale mięciutki i nigdy nawet nie pomyslałam o odchudzaniu. Czemu? Bo byłam ze sobą szczęśliwa. Lubiłam siebie, ludzi i ludzie lubili mnie, a przynajmniej tak było w mojej głowie. To był najszczęśliwszy czas w moim życiu, szkoła podstawowa i szkoła średnia. Codzienne sks siatkówki, szkolne dystkoteki, małe miłości, dużo przyjaciół i ludzi obok. Nie równałam ślepo do tłumu. Robiłam co prawda sobie codzienny makeup iście jak na halloween, z ubraniami nieudolnie eksperymentowałam w tym złym kierunku. Boszzz nosiłam srebrnym spodniami, białe buty ala gwiazda porno na kolosalnej platformie, miałam też trwałą ondulację, ale wszystko dlatego że ja tego chciałam:) Było mi dobrze.
Potem poszłam na studia i za tłumem, a tak bardzo już wtedy chciałam wyjechać w świat (au pair, jedyna możliwość). Okres studiów nie bardzo pamietam, nie miałam czasu na siebie. Studia. Praca na pełny etat. Druga praca w weekendy, aby zapłacić za te studia. Imprezy. Alkohol. Sen był nieważny. Ja byłam nie ważna. To była orka.
Skończyłam studia. Starałam się równać do tłumu. Wtedy zadźwięczało to pierwszy raz „jestem uszkodzona”. Nie zatrzymywałam sie nad tym dług, ale do dziś to wybija.
Dziś już wiem, że nie ma istoty ludzkiej która działa poprawnie. A życie jest takie ciężkie, bo wszyscy się mocno staramy być jak najmniej uszkodzeni. Równamy. Podążamy za tłumem, za celami które są ogólno przyjęte, ale nie nasze: trzeba mieć dobre studia, dobrą praca, pieniądze są miarą sukcesu i inteligencji, drogie rzeczy materialne, trzeba mieć męża, dzieci, dom, drzewo, kwatera na cmentarz.
Bycie człowiekiem stało się trudne bo starasz sie robić to poprawnie, jak trzeba.
Ktoś kiedyś powiedział, że trzeba prawie umrzeć, aby zacząć żyć. Ludzie zmieniają swoje życie po dotknięciu dna. Wracają do tego co naprawdę chcieli zawsze robić. Czy są uszkodzeni? Nie oni własnie się naprawili. Urodzili się sobą, a potem presja tłumu ich pozmieniała. Teraz wracają do siebie, do dawnych pasji, przyjemności, do kochania siebie.
Nie będę juz myśleć, że jestem uszkodzoną, tylko dlatego że nigdy nie szukałam związku, nie chce mieć męża i dzieci, nigdy też nie marzyłam o ślubie w białej sukience, od zawsze bałam sie deklaracji 'na zawsze’.
Ja juz tam byłam i się bardzo zmęczyłam. Teraz jestem Wolna! Uczę sie odpoczywać, nudzić, nie biec i nie równać do ludzi. Czasem bycie odważnym to odmowa gdy tłum oczekuje TAK, a ty mówisz NIE. Oparcie sie oczekiwaniom tłumu. Lojalność wobec siebie. Niezależnie od tego co inni chcą, ja chce być lojalna w pierwszej kolejności do siebie. Kochać w pierwszej kolejności siebie ! Być dobra w pierwszej kolejności dla siebie ! Nie zawsze wychodzi, ale się uczę..
Szczerość wobec siebie!
Dziś mój opis siebie wyglada inaczej:
Mam 40 lat. Wracam do siebie. Po przygodzie równania do innych.
Jak się dziś widzę? Dbam o głowę i ciało. Pytam się w pierwszej kolejności siebie czego chcę. Chodzę na terapie, aby pogadać sama ze sobą – to jest odwaga. Od dwóch lat żyję tak jak chciałam. Nie chodzę do pracy na etat, nie uczestniczę w tych dziwnych pomysłach zarządu, humorach szefa, manipulacjach i narzekaniach. Żyję bardziej dla siebie. Codziennie od 9 do 12 zarządziłam mój czas. Dopiero od 12 zaczynam pracę, jestem dla ludzi. Po 12 to czas na ich sprawy albo nasze wspólne sprawy. Do południa uczę sie, że liczę się tylko JA. I serio musze sie tego uczyć. Większość bliskich myśli, że śpię do południa. Tez tak sie zdarza, ale ja jestem juz na sali treningowej. Potem kawa z kimś bliskim albo kawa sama. Prysznic. Muzyka. Śniadanie. Hiszpański. Terapia. Praca. Pisanie tu. Spacer. Głupoty. Serial. Dokładnie w tej kolejności ważności. Sport stawia mnie do pionu. Cały mój świat uczę, że zaczynam żyć po 12. Poranki rezerwuję na swoje małe przyjemności.
Uczę się być dla siebie przyjacielem, a nie karcącym i wymagającym katem co karze wiecej i szybciej. Jak potrzebuję schować się pod kołdrę i nie wychodzić to to robię. Do południa jest mój świety czas, żeby zrobić w tym dniu to co lubię najbardziej i być tylko dla siebie. Mam sporą tendencje do pracoholizmu, dlatego te restrykcje czasowe może są śmieszne, ale mi potrzebne. Rano nie moge wpaść od razu w tabelki, bo wyjdę o północy.
Kocham to, że nie muszę nikogo prosić o długi urlop. Wyjechać na 2 miesiące, bo tak. To też taka przyśpieszona terapia – nie zawsze wesoła, ale bardzo ucząca siebie i tego co mam w głowie.
Jest jeszcze kilka marzeń do zrobienia w mojej rzeczywistości np. chce mieszkać przy plaży. Spróbować być z mężczyzną, który daje mi spokój, wiarę w siebie, gdzie oboje bierzemy z tej relacji dużo dobrego. Zawsze wierzyłam bardziej w buddyjska wersje miłosci, ze to musi być osoba przy której czuje spokój a nie kołatanie serca. Inaczej wolę być sama. Bycie razem ma poprawiać zadowolenie z życia, a nie przysparzać dodatkowych problemów.
Jakoś dziś mocniej czuję, że wszytko się uda, że jestem na właściwej drodze.
