ŻAŁOBA
Tato,
Minęło 11 lat, a ja dalej jestem w żałobie. Tak, wiesz, że się nie spieszyłam z niczym – z tym też nie. Czas niby leci, ale dla mnie wszystko wciąż się kręci wokół tej jednej chwili. 19 listopada 2000 roku, godzina 11:43. Twój ostatni oddech. Byłam tam. Pamiętam każdą sekundę, jakby to było wczoraj.
Dotknęłam Twoich ust mokrą łyżeczką – taka głupia scena, a zostaje ze mną do dziś. Spojrzałeś wtedy na mnie tym swoim świadomym, uważnym wzrokiem. „Tato, kurna, było mówić, że chcesz pić” – rzuciłam. Jeszcze chwilę wcześniej mogłam Ci coś podać, powiedzieć cokolwiek, a potem… maszyny, sygnały, chaos, lekarze, zamieszanie i ta klamka, która się poruszyła. A ja już wiedziałam.
Wbiegłam do sali i po prostu… wskoczyłam do Ciebie. Do Twojego zimniejącego ciała. Leżałam wtulona, gadałam jak najęta. Mówiłam, że teraz to już mnie nie odrzucisz, że bliskość wreszcie jest – szkoda tylko, że tak późno. Trzy razy próbowali mnie wyciągać, ale nie. Nie oddałam Cię od razu. Musiałam się nagadać, nagłaskać Cię na zapas. Lekarz powiedział, że zaraz zesztywniejesz, że buzia zostanie otwarta – muszą Cię przygotować.
Wyszłam. Na korytarzu Mama, Kuba. Wszyscy patrzymy na siebie z przerażeniem. „To nie może być prawda”. Ale była.
Ludzie lubią mówić, jak masz przeżywać żałobę. Że jak nie w czerni, to nie boli. Że jak nie smutna mina, to brak szacunku. A ja… po prostu robiłam to po swojemu. Jak czułam. Intuicyjnie. I dziś jestem z siebie dumna – z nas wszystkich – za to, jak Cię pożegnaliśmy. Tato, to było po naszemu.
Spaliliśmy Cię – sorry, wiem, że brzmi brutalnie, ale dobrze wiesz, że nie widzieliśmy Cię w trumnie z koronką. Zresztą wazon z pokrywką – no sztos. Zakład pogrzebowy coś tam mruczał, że sanepid, że nie wolno wynosić, że kary. No to… wyniosłam.
W domu: dramat. Kuba stoi na środku i nie wie, gdzie Cię postawić. Bo gdzie, no gdzie, Tato na półce? Na kanapie się rozsiejesz. Mama oczywiście zmontowała ołtarzyk – świeczki, zdjęcie, kadzidełka. Ołtarz pełną gębą. Patrzyliśmy na to i nie wierzyliśmy. Jeszcze wczoraj siedziałeś na swoim fotelu, a teraz jesteś prochem obok telewizora. W końcu Kuba mówi: „Może postawmy go na fotelu?” – i pierwszy raz wybuchliśmy śmiechem.
Taki absurd, taki Monty Python. Ale potrzebny. Śmialiśmy się i płakaliśmy na zmianę. I wiesz co? To było prawdziwe. Nasze.
Potem zabraliśmy Cię na Twoją działkę. Twoje ukochane miejsce. Ostatnie party nad jeziorem – ognisko, kiełbasy, czerwone wino, wspomnienia, Twoi przyjaciele, Karolina z Julą z jedzeniem jak z knajpy. Mama znów zrobiła ołtarzyk. Ale przysięgam, Tato, cały czas w myślach się z tego nabijaliśmy. I jak Ciocia Krysia zarządziła różaniec, a Ty wśród świec, zdjęć i krzyża – to naprawdę nie wiem, czy płakałam czy śmiałam się z Ciebie. Może jedno i drugie. Mówiłam Ci w myślach: „No, masz za swoje. Było nie umierać tak nagle – teraz nie masz głosu”.
Na koniec wrzuciliśmy białe róże do jeziora. Zrobiliśmy to wtedy i jeszcze przez parę lat. Teraz już nie jeżdżę tam na rocznicę. Wiem, głupio. Ale wspomnienia zostały.
Tydzień później – pogrzeb. A zaraz potem – Tajlandia. Wakacje życia. Twoje wymarzone. Jadłam pikantne curry za Ciebie i płakałam na plażach przy zachodach słońca. Byłam tam i z Tobą, i sama.
W pracy zachowali się dobrze. Nikt nie zadzwonił, nikt nie ponaglał. Ale jak wróciłam… to mnie zdegradowali. Tak po cichu. Prezeska – jak Ci opowiadałam – próbowała udawać, że to reorganizacja. Jasne. Nie chciałam robić szumu. Nie po tym wszystkim. Po prostu… nie miałam siły. Pracowałam tam jeszcze 7 lat. Byłam na nich wściekła. Ale wiesz – trzeba było mieć za co żyć. Ty to rozumiesz.
No i tak, Tato. Mija 11 lat, a ja wciąż czuję, że jesteś ze mną. I choć żałoba we mnie nie znikła – nie chcę jej się pozbywać. Bo w niej jesteś Ty.
Nie było łatwo. Ale było prawdziwie. Blisko. W końcu.
Dziękuję Ci, że byłeś moim Tatą. Dziękuję, że jesteś – w tych wspomnieniach, śmiechu, i nawet w tym nieszczęsnym ołtarzyku.
Kocham Cię,
Twoja córka
